Handel między krajami jest tak powszechny, co stosunki międzynarodowe. Odbywa się też wewnątrz każdego państwa, ale podobnie jak lokalna polityka jest mniej ciekawy i owocny. Ciekawe transakcje pojawiają się na przestrzeni setek i tysięcy kilometrów. Gdzie o danym przedmiocie nikt nic nie wie lub nie ma tam na niego zbytu. Oczywiście niesie to ze sobą szereg komplikacji. Od zabawnych, przez dziwne, po absurdalne i żałosne. Po których antykwariusz zastanawia się jak tamtejszy rynek może w ogóle funkcjonować. Różnice kulturowe. to coś więcej niż przedmiot tysiąca i jednej teorii papierowych profesorów z kulturoznawstwa. To skuteczne przeszkadzajki dla każdego, kto próbuje coś załatwić choćby dwa kraje dalej.
Nie tylko jednak importer ma zdanie i podejście do swoich zagranicznych kontrahentów. Ich wizje posiadają też Ci, którzy dany obiekt, gdzieś daleko sprzedają. A wyobrażenia te wrastają przez dekady w kulturę i czasem są ciekawsze niż sama prawda.
Sprowadzając potężną scenę rodzajową Carla Wilhelma Huebnera wiedziałem, że dowiem się czegoś o spedycji. Wszak obraz o wymiarach 1,5 na 1,35 metra wymaga już konkretniejszego środka transportu, niż moje kombi. Nie spodziewałem się jednak, że taniej i szybciej będzie mi po niego polecieć helikopterem.
Przeszukując domy aukcyjne natrafiłem na przedmiot w którego opisie widniało interesujące mnie słówko “polonais”. Duża, masywna złocona rama, połowa XIX wieku. Scena rodzajowa na wsi, z opisu sugestia, że to pogrzeb w ujęciu symbolicznym. Trumny, nieboszczyka, czy korowodu żałobnego wszakże brak.
Na pierwszym planie po prawo żebrak, żałobnik w ciemnym stroju, przypominający francuza. Podbierający się na kosturze, lasce. Strój łudząco podobny do ubrania Dante Alighieri, ale w czarnym kolorze.
Po lewej na schodkach siedzące kobiety. Namalowane z przepiękną głębią i intensywną kolorystyką. Czerwone spódnice, białe pończochy i chusty, na głowach czepki. Z kokardami zawiązanymi pod brodą w ręku trzymające modlitewnik. Opisywane przez sprzedających jako Polki. Przez znajomego etnografa określone jako najprawdopodobniej strój Pyrzycki. Przez samego malarza Carla Hubnera postrzegane jako wyobrażenie polskich kobiet. Najbliżej wejścia, stojąca grupka mężczyzn. Ubrani w ciemne płaszcze, surduty. Patrząc na krój i typ urody Prusacy.
Cały obraz namalowany w duchu romantycznego symbolizmu. Suprematyzm kultury pruskiej zaznaczony postaciami stojącymi wyżej nad polską. Sielska scena z pięknymi strojami i przekaz ideowy, bardzo często stosowany w prostych symbolach graficznych.
Niemieckie godło państwowe – orzeł z okresu III Rzeszy. Nie posiadał skrzydeł tak długich i rozłożystych przez przypadek lub pociągłą rękę grafika. Ich rozłożystość była ściśle powiązana z szerokim wpływem, jakim Niemcy mieli oddziaływać na swych sąsiadów Francję i Polskę. O Ironio z długich, zaznaczonych linii dygnitarze niemieccy korzystali pod koniec wojny. Kiedy to alianckie bombowce unikały bombardowania szpitali, na których dachach wymalowano grube i szerokie ramiona Niemieckiego Czerwonego Krzyża – Deutsches Rotes Kreuz.
Historia potrafi zataczać dziwne kręgi, a czasami też linie, ale nie należy kultywować z niej zbyt wielu resentymentów. To też po krótkim zastanowieniu i złożeniu oferty obraz udało się kupić. Do ceny wylicytowanej doliczono opłatę aukcyjną czyli młotkowe. Zazwyczaj jest to około 28% plus vat, co przy kwocie kilku tysięcy euro nie jest już małą prowizją.
Do tego też nieduża opłata, bo około 100 euro dla portalu internetowego, na którym można licytować przez internet w aukcjach stacjonarnych. Do najpopularniejszych należą Invaluable, Liveauctioneers i Lot tissimo, ale jest ich znacznie więcej. Dzięki nim mamy gwarancję, że kupimy antyk na licytacji za najniższą możliwą cenę. Sprzedający nie będzie znał naszej maksymalnej oferty. Za to pobierają one prowizje. Brzmi uczciwie, z praktyką jest różnie. Część zleceń czasem po prostu nie przechodzi i nie jest uwzględniana.
Po opłaceniu kosztów samego obrazu została szybko wysłana informacja, że sprzedający nie zajmuje się wysyłką, bo i po co? Ma od tego niezależna firmę wysyłkową, która pakuje, ubezpiecza i gra na flecie. The Packengers. Po wysłaniu im wartości przedmiotu na drugi dzień przyszło pierwsze zaskoczenie i pierwszy poważny problem. Za wysyłkę zażyczyli sobie oni 750 euro… plus vat. Czyli razem jakiś tysiąc. Przy kursie zachodniej waluty, koszt 4600 złotych skłonił mnie do zastanowienia, czy nie lepiej wynająć małą bagażówkę i ruszyć na podbój samego Wersalu. Czas takiego transportu z noclegami zajął by jakieś trzy dni i byłby licząc skromnie 1000 – 1500 złotych tańszy. Nie mając czasu przed urlopem i stwierdzając, że DROGO, zachodnio, to na pewno znaczy porządnie i szybko postanowiłem opłacić koszt tych wykwalifikowanych usług. I była to najdurniejsza, najgłupsza i przysparzająca mi najwięcej nerwów decyzja, jaką w życiu handlowo zrobiłem.
Czas od opłacenia usługi dla ThePackengers do dostania obrazu przewidywałem w przedziale jednego do dwóch tygodni. W praktyce wyniósł on trochę więcej jak półtorej miesiąca. Link do strony postępu zamówienia zawierał też faq. Zwróciły moją uwagę pytania: “W jaki sposób oferta Packengers jest tak atrakcyjna cenowo?” oraz “Czy do ceny po pierwszym opłaceniu usługi zostaną doliczone jakieś koszty?” O ile pierwsze pytanie jest typowo żałosno – śmiesznym, to drugie nie wpadłbym, żeby zadać. Może zachodni konsument w trakcie świadczenia jest już przyzwyczajony, że trzeba coś doliczać do wykonania usługi, niż kwota, za którą usługodawca zobowiązał się ją wykonać.
Po trzech tygodniach od utknięcia paczki na etapie odebrana z domu aukcyjnego i leży na magazynie, wystarczyło skontaktować się z The Packengers, żeby dowiedzieć się, że przesyłka się opóźnia, bo mieli święto Zburzenia Bastylii. Obchody burzenia zajmują najwidoczniej tydzień. Po kolejnym tygodniu, czyli miesiącu od zapłaty, 4 mailach, jednym telefonie i formularzu zgłoszeniowym dowiedziałem się, że obraz uległ uszkodzeniu, a właściwie to jego rama i uprzejmi Francuzi nie wiedzą co z tym robić dalej. Ubezpieczenie wysyłki można było sobie wsadzić w… buty, ponieważ pierwszy “damage report” jaki otrzymałem jednoznacznie stwierdzał, że pęknięcie ramy wystąpiło już na etapie odbierania z domu aukcyjnego. To, że nikt nie poinformował o nim przez miesiąc oraz, że nie przeszkadzało to w odbiorze zamówienia, za które firma skasowała opłatę jakoś nie wywołało u nich reakcji. Po kolejnym drzewku maili, półtorej miesiąca czekania, braku numeru do śledzenia, prób doproszenia się o nazwę spedycji w Polsce udało się otrzymać w końcu upragniony obraz.
Przedsiębiorstwo wysyłkowe, które specjalizuje się w wysyłaniu walorów z całego świata, w szczególności antyków (a przynajmniej tak twierdzi). Skonstruowało skrzynię tak mocną, że pękła w górnej części malowniczo odsłaniając gwoździe. Brak jednej belki w skrzyni – została wyrwana, dopełniało zabawnego widoku. Rama i obraz, poza obtarciem na środku płótna, które udało się naprawić w konserwacji, dzięki firmie Pro Libra Grażyna Lupa i odpadniętemu kawałkowi ramy przyszedł bez innych zniszczeń.
Francuska, szybka i solidna spedycja antyków na mail o uszkodzeniach odpowiedziała tym, że od momentu dostarczenia (w sobotę) a wysłaniem maila minęło więcej niż 48 godzin, czyli za dużo 😀
Obraz na szczęście po zabiegach konserwacji prezentuje się rewelacyjnie. Przedstawia XIX wieczne wyobrażenia Niemców o sąsiednich narodach. Kto wie jakie pod koniec XXI wieku sąsiednie narody będą miały wyobrażenia o pracownikach Europy Zachodniej 🙂