Geralt w formie, ale raz jeszcze

Po sukcesie dwóch gier (Wiedźmin 3 Dziki Gon w przygotowaniu) Andrzej Sapkowski uznał, że warto jeszcze raz powrócić do niezbyt radosnego świata Kaedwen, Temerii, Redanii, Nilfgardu oraz paru innych królestw. Czy faktycznie miał ochotę coś napisać, czy tylko zarobić pieniądze jest tu rzeczą drugorzędną, liczy się  fakt, jaką książkę udało mu się stworzyć. Zapewne prawdziwe były oba powody. W ten sposób otrzymujemy 404 strony nowych przygód umiejscowionych najprawdopodobniej gdzieś przed wydarzeniami z Sagi… i znów ruszamy na szlak.

To, za co ceniłem pierwsze części Wiedźmina, oprócz kwiecistego języka oraz sporej erudycji autora, to nawiązania do świata realnego i jego historii, wręcz wylewające się z kart książki. W Sezonie Burz również je znajdziemy, ale już nie w takiej mierze. Żadna z nich też nie wywarła na mnie zbyt dużego wrażenia, znając możliwości autora. Co prawda mała dygresja o aborcji a raczej o jej traktowaniu, wspomniana przez czarodziejkę o ego równie ognistym, co kolor włosów jest pewnym novum, ale za dużo tego typu odniesień nie znajdziemy.
Nie znaczy to, że nowy Wiedźmin mimo swego lekkiego charakteru jest mało poważny, czy nie trzymający poziomu. Nadal dostajemy dość dobrze skonstruowaną fabułę, wyrazistych, choć czasem niezdecydowanych bohaterów i lingwistyczne zabawy, które przepełniają dialogi. Czasami jednak coś zgrzyta i liczne powtórzenia stosowane przez autora tym bardziej dziwią wobec jego zasobności słownika. Gdy dociera on na przykład do opisu żaglowców,  będzie on zapewne miłym uśmiechem dla wszystkich zwolenników literatury morskiej.
To samo może tyczyć się przedstawianych przed rozdziałami cytatów, a później parafrazowania ich przez bohaterów, czasami wręcz cytowania, jakby czytelnik miał dokładnie zapamiętać jakąś prostą prawdę, która w danym rozdziale akurat chodziła po głowie autorowi.
Sezon Burz nie próbuje jednak wciskać nam żadnej filozofii, a jeśli już jakąś niesie to wynika ona bezpośrednio z fabuły i sprawia, że głównego bohatera ciągle darzymy jakimś sentymentem.

Co do samych postaci, opis ich dialogów i relacji stoi na bardo wysokim poziomie. O ile rozmowy Geralta z Jaskrem sprawiały, że można się uśmiać od rubasznego humoru, to już parę nocy spędzonych w łóżku z Koral, przelotnej miłostki Wiedźmina wypada całkiem poważnie, naturalnie i utrzymuje równowagę między dosłownością, a lekką metaforą. Wszak opisywanie seksu w języku polskim z racji dość charakterystycznego nazewnictwa nigdy nie należało do łatwych.
Sapkowski jak zwykle też piętnuje i uwypukla ludzkie ułomności, w tym wypadku czyniąc z nich lekka makabreskę. Gdy jeden z mistrzów magii Ortolan dowiaduje się, że Geralt “wyeliminował” jeden z jego eksperymentów magicznych mordujący wszystko do o koła, rozpacza on nad niepowetowaną stratą i barbarzyństwem w niszczeniu nowego porządku świata. Stworzonego rzecz jasna dla dobra ludzkości. Lekkie skojarzenia z “demiurgami” z Auschwitz wydają się całkiem na miejscu.

Ciekawym epizodem jest też porwanie przez ludzi dziecka Lisicy, która najpierw, aby je zdobyć musi sama porwać dziecko elfów i pomóc przemienić jej się w Aguarę, czyli stworzenie podobne do niej. Geralt wychodzi z sytuacji obronna ręką, jak zwykle z lekkim dylematem moralnym i bardziej będąc po stronie ludzi.
W międzyczasie na kartach powieści pojawia się też Yennefer, ale jej rola jest marginalna i ustępuje tu miejsca Koral, która jest potężną i wybuchową postacią, jednak posiadającą słabość do Geralta.

W nowej powieści Andrzeja Sapkowskiego poza bohaterami i lekką zmianą sposobu pisania najbardziej rzuca się w oczy jednak pewien świadomy lub nie dialog z dwiema częściami gry. O ile pierwsza była fabularnie tylko swoistą kopią chcącą udowodnić, że ma dużo wspólnego z wydarzeniami z książki, o tyle druga prowadzi się już własnym życiem i momentami sprawia o zawrót głowy. I tak pojawia się w książce, choć tylko na chwilę inny wiedźmin, bardzo odmienny od Geralta, jak chociażby Berengar, czy Letho z Wiedźmin 1 i 2. Magowie prowadzą eksperymenty genetyczne, jak ma to miejsce w części pierwszej a Geralt traci swoje dwa słynne miecza, co również ma miejsce w wirtualnych odsłonach na samym początku.

Finalnie Wiedźminowi udaje się je w końcu odzyskać i rozwikłać sprawy do których zostaje najęty, a także oczyścić się z zarzutów. Historia jak się dowiadujemy “nie kończy się nigdy”, a bohater zaczyna szukać następnych zadań i wyrusza w dalszą drogę.

Sapkowski udowadnia tą książką po raz kolejny, że umie dobrze pisać, czasami wręcz rewelacyjnie, ale nie wzbija się na żaden nowy poziom. Poprzeczka zwieszona wysoko po pięcioksięgu, który fenomenalnie opowiada złożony los bohaterów nie zostaje pokonana. Swoją drogą ciężko byłoby tego dokonać za pomocą jednej książki i tak ograniczonego miejsca na fabułę. Ewidentnym plusem jest fakt, że czekanie teraz na trzecią część gry będzie budzić dodatkowe emocje, chcąc wrócić w pełnym wymiarze do tego realistycznie nakreślonego świata.

Na koniec należy zwrócić uwagę na jedno zastrzeżenie czysto techniczne. Supernowa wydała książkę można powiedzieć na licencji shareware, które zezwala maksymalnie na dwa przeczytania. Wszak po jednym wybielało mi pół rogów na okładce. Po trzech zapewne zostania ona w ręce. Mimo to polecam jednak tą część.

 

Sezon Burz Wiedźmin

 

Odpowiedz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz użyć tych tagów i atrybutów HTML :

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Antykwariat Synopsis monety